|
fot. Linda Parys
|
Radek Baranowski - multiinstrumentalista, producent, aranżer, dobry człowiek. Ten rok był szczególnie obfity w wydawnictwa z jego udziałem. Oprócz muzycznych działań z Frankenstein Children, udzielał się muzycznie lub producencko w takich składach jak: Charlie Kilo, Monsieur Premiere, Kutera, Moongoat, Motorboats, Squid. Prywatnie mam przyjemność nazywania go swoim kumplem, choć ze względu na różne zajętości, na żywo spotykamy się raczej tylko w okolicznościach muzycznych. Thank
God for the Internet! 👊
Spotkaliśmy
się w sali prób i pracowni, czyli praktycznie w drugim domu,
muzycznie zakręconego Radka z Frankenstein Children.
Trochę sobie porozmawialiśmy od serduszka o motywacjach, zajawkach
i o wrocławskiej scenie muzycznej.
Zachęcam
do lektury :)
O:
Kiedy poznałam Cię trzy lata temu, byłeś w zespole Black Street Noise,
ale z tego co wiem zawiesiliście działalność. Obecnie jesteś
pełnoprawnym członkiem zespołu Frankenstein Children
i
udzielasz się też w innych projektach. Generalnie gdzie nie spojrzę
to tutaj gitarka, tutaj klawisze. Co możesz powiedzieć o tych
projektach? Czemu tak krążysz między nimi? Czy to samo przychodzi?
R:
Przychodzi samo. Jestem człowiekiem, który chce jak najwięcej
działać. Lubię się bratać z ludźmi i kiedy ktoś potrzebuje ode
mnie jakiejś pomocy muzycznej - zawsze chętnie jej udzielę. Sam
też mam z tego radochę i też uczę się przy tym od innych.
O:
Czyli każdy nowy projekt traktujesz jako wyzwanie, jako coś nowego,
rozwijasz siebie…
R:
Tak, tak. Jednak nie zawsze jest tak, że traktuję coś jako jakiś
zobowiązujący projekt. Po prostu działam, bo chcę. Jeśli ktoś
mnie poprosi, żebym coś nagrał, to (o ile dana rzecz mi się
podoba) zrobię to. Tak samo w kwestii zagrania gdzieś, z kimś
koncertu i tak dalej. Czasami są to większe przedsięwzięcia,
czasem trochę drobniejsze, ale zawsze wyciągam z tego jakąś cenną
lekcję. To też później może ewoluować w coś większego, w
perspektywie dłuższego czasu. Kiedy zgadzam się, by coś dla kogoś
zrobić, totalnie nie mam w głowie tego, co by mogło z tego
wyniknąć w przyszłości. I potem mijają, na przykład, dwa lata i
nagle się okazuje, że pojawia się grubszy temat.
O:
Rozumiem. Nawiązała się jakaś relacja, ktoś Cię pamięta z
poprzedniej współpracy.
R:
Tak, dokładnie.
O:
Dobra. A cofając się jeszcze bardziej w przeszłość – kim
chciałeś być jak byłeś dzieckiem? Czy zawsze te marzenia były
związane z muzyką?
R:
Do ósmego roku życia myślałem, że będę badał przyrodę.
O:
Hmm, okej…
R:
Później zacząłem się łapać na tym, że coraz częściej frajdę
sprawiało mi słuchanie muzyki i udawanie przed lustrem, że gram na
instrumencie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to już jest znak,
by zacząć coś w tym kierunku robić. Osobiście uważam, że
zacząłem dosyć późno – mając trzynaście lat zacząłem grać
na gitarze.
O:
A w rodzinie był ktoś, jakiś wzór dla Ciebie? Czy po prostu tak
to do Ciebie przyszło, jako nowe hobby?
R:
Mam wujka, który coś tam gra na gitarze, dla przyjemności, ale
chyba nigdy nie wiązało się to z potrzebą bycia artystą. Ja od
samego początku czułem, że chcę pisać swoje utwory. Nie grałem
dużo coverów w swoim życiu, praktycznie wcale. Zawsze skupiałem
się na swoich rzeczach.
O:
Mówisz o aranżach? Czy teksty też?
R:
Nie, teksty nie. Miałem oczywiście jakieś tam próby jako
młodziak, ale zaniechałem to. Niemniej jednak, nie powiedziałem
jeszcze ostatniego słowa w tej kwestii.
O:
Czyli oprócz planu jakim było zostanie badaczem przyrody, to
ścieżkę kariery już sobie dawno wyznaczyłeś?
R:
Tak.
|
fot. Ania Dobro |
O:
Teraz mam taki poważniejszy temat, mianowicie, gdybyś miał
uszeregować i przyporządkować procentowy podział elementów
takich jak: talent, szczęście, karma, dobra organizacja,
cierpliwość, ciężka praca i mocny charakter; bo uważam, że są
to czynniki, które składają się na sukces w branży muzycznej, to
jakbyś to ustawił?
R:
Wszystko po równo, z delikatną przewagą ciężkiej pracy. Jest
bardzo ważna. W moim przypadku te czynniki się w miarę równoważą.
O:
Dobra, czyli ciężka praca byłaby korzeniem. Jednak gdybyś nie
miał talentu, nie trafił na dobrych ludzi, nie byłbyś dobry i ta
karma by nie wracała, nie ćwiczyłbyś i nie miałbyś
cierpliwości, to nic by z tego nie było, tak?
R:
Tak jest.
O:
Czyli to taka kulka mocy jest…
R:
Dokładnie, taka kulka mocy. Wymagająca od człowieka wszystkiego po
trochę.
O:
A jaką cechę w ludziach najbardziej cenisz? Niby nie związane z
tematem, ale w muzyce relacje międzyludzkie też są bardzo istotne.
R:
Podczas współpracy najważniejszy dla mnie
będzie
chyba wspólny cel i konsekwencja w dążeniu do niego. A generalnie
u ludzi to najbardziej cenię sobie szczerość i odwagę do bycia
zdecydowanym na cokolwiek w stu procentach.
O:
Rozumiem, żeby mieć główne założenie w życiu i każdą
pomniejszą decyzją zbliżać się do założonego celu. Świadomie
wybierasz w którą stronę skręcasz?
R:
Tak. Nie zastanawiam się zbyt długo i staram się robić stanowcze
kroki. Nie żałować, tylko wejść w to, co chcę na sto procent,
bo, moim zdaniem, tylko wtedy to ma jakikolwiek sens.
O:
No dobra, a czy odrzuciłeś kiedyś jakąś propozycję? Z tego co
wiem, to zwykle ludzie Ciebie proszą o współpracę, a jest tego
tak dużo, że chyba nie zawsze masz czas, żeby powiedzieć „Siema
chłopaki, chciałbym z Wami zagrać”, bo ciągle masz co robić.
Przynajmniej ja tak to widzę. Zdarzyło Ci się odrzucić coś, co
Ci nie leżało?
R:
Oczywiście, zdarzało się tak. Zawsze zdaję sobie sprawę z tego,
ile w danym momencie mam czasu i kiedy jest go mało to później,
przez chwilę, się na siebie złoszczę, gdy znowu wziąłem na
siebie więcej niż planowałem. No ale taki już jestem. Chcę robić
rzeczy!
O:
Okej, czyli ta chęć jest silniejsza niż rozsądek?
R:
Tak. Tym bardziej, gdy robię coś z moimi przyjaciółmi z różnych
składów, które oboje znamy.
O:
Czyli naturalnie to od Ciebie wychodzi?
R:
Tak jest.
O:
Wspomniałeś o kapelach, które oboje znamy. Wiem, że nie jesteś z
Wrocławia, ale jesteś już związany z tym miastem i z jego sceną
muzyczna…
R:
No chyba tak (śmiech).
O:
W moim odczuciu tak, a podobno trochę na tej scenie się znam
(śmiech)…
R:
No w końcu jesteś ambasadorem!
O:
Tak mówią, dziękuję. W takim razie co myślisz o wrocławskiej
scenie muzycznej?
R:
Obserwuję tę scenę bardzo uważnie i robiłem to zanim jeszcze się
tu przeprowadziłem. Grając z BlackStreet Noise,
nikt z zespołu nie mieszkał we Wrocławiu. Wbiliśmy się tak
trochę znikąd. Zaczęliśmy wysyłać swoje rzeczy do ludzi i
klubów z Wrocławia, bo w naszej małej mieścinie nie było
perspektyw na rozwój. Już wtedy wiedziałem mniej więcej co się
tu dzieje i jakie są zespoły, mimo że nie znałem tych ludzi
osobiście. Po jakimś czasie tu zamieszkałem, a potem to samo
zrobiła reszta składu BSN i od słowa do słowa, prędzej lub
później - każdy z każdym zaczął działać. A przynajmniej tak
mi się wydaje. Teraz Ci ludzie o których wtedy słyszałem, są
moimi kolegami, często jest tak, że coś wspólnie robimy i to jest
super. A wracając do wrocławskiej sceny. Zauważyłem, że są
pewne środowiska. Różne ekipy, składające się z różnych
artystów, którzy mają takie swoje ekosystemy, w których działają
– wzajemnie się wspierają, pożyczają sobie sprzęt, grają
wspólnie koncerty, nagrywają piosenki i tak dalej. To jest ekstra i
myślę, że warto te środowiska jak najbardziej zintegrować.
Uważam, że właśnie to się teraz dzieje i że w ostatnim czasie
te relacje między różnymi lokalnymi artystami zaczęły się coraz
bardziej zacieśniać. Pamiętam czasy, kiedy było kilka
zaprzyjaźnionych zespołów i każdy myślał tylko o sobie, o
swojej indywidualnej ścieżce.
O:
Tak, szczerze mówiąc, ja tak samo wspominam muzyczny Wrocław przed
kilku laty, że zawsze były jakieś trzy składy, które często się
przewijały, ale nigdy nie miałam takie poczucia, że te zespoły
znały się między sobą.
R:
No właśnie! Teraz czuję się tak jakby powoli tworzył się jeden
wrocławski zespół, jedna ekipa, która współdziała i zbiera
coraz więcej ludzi. I oby było tylko lepiej!
O:
Jasne, czyli pozytywnie patrzysz w przyszłość, że te relacje,
które się zbudowały na wrocławskiej scenie będą tylko rosły w
siłę?
R:
Tak, dokładnie! Mam taką nadzieję. Jako człowiek dążę do tego,
żeby pielęgnować takie rzeczy. Jeśli się coś dzieje, to niech
tak będzie. Trzeba dać temu przestrzeń i czas – niech dzieje się
samo.
O:
Czyli jest lepiej na wrocławskiej scenie? Idzie ku dobremu?
R:
Moim zdaniem tak.
O:
Dobra, ten temat mamy przegadany. Wyczuwam – a właściwie znając
Cię wiem - że muza jest totalnie Twoim światem i wokół
niej kręci się całe Twoje życie i czerpiesz z tego w każdej
dziedzinie. Daje Ci to satysfakcję i wiążesz z tym swoją
przyszłość zarobkową. Wydaję mi się, że w innej branży sam
siebie chyba też nie widzisz.
R:
Zdecydowanie nie.
O:
Jak oboje wiemy, jest to dość ciężki kawałek chleba. Chciałam
zapytać czy miałeś kiedyś chwile zwątpienia albo załamki,
zastanawiałeś się, czy na pewno warto iść w to dalej?
R:
Nigdy nie miałem.
O:
Nigdy?
R:
Nigdy.
O:
Wynika to bardziej z Twojego usposobienia, czy po prostu nigdy nie
zdarzyło się coś, co pozwoliłoby Ci zwątpić?
R:
Zdarzyło się wiele rzeczy, które mogłyby sprawić, że zwątpię.
Jestem po prostu bardzo upartym człowiekiem. Już dawno się
pogodziłem z tym, że to będzie długa droga, ale udało mi się
poukładać wszystkie życiowe obowiązki i plany tak, że mogę to
robić [tworzyć muzykę] w takim wymiarze czasu, w jakim chcę i
potrzebuję.
|
fot. Linda Parys
|
O:
Fajne jest to, co mówisz, bo wychodzi na to, że to co szanujesz w
innych osobach i za co je cenisz - sam to masz. A czy masz w głowie
założony plan, gdzie będziesz za 5 lat?
R:
Nie mam konkretnego planu, ale wiem, że na pewno będę robił
muzykę. Nie wiem, co musiałoby się zdarzyć, żeby to się
zmieniło.
O:
Oby nic!
R:
Dokładnie, oby nic!